26.8.13

Arsenał

Popieram protest przeciwko polityce władz Poznania w sprawie prowadzonej przez nią do tej pory Galerii Arsenał.

Jak w ciągu ostatnich lat się przekonaliśmy, w Polsce po 1989 roku stopniowo zanikało pojęcie dobra wspólnego na rzecz faworyzowania własności prywatnej. Początkowo było to zrozumiałe i witane entuzjastycznie. Rzeczywiście, właściciele działek mogą sobie na nich stawiać co chcą, a zatem Polska stała się wizualnym śmietniskiem, posiadając takie natężenie reklam wielkoformatowych przy drogach (i reklam na murach domów), że zaprzeczyło to nie tylko samej skuteczności reklamowania się czy też estetyce krajobrazu, lecz i komfortowi samych mieszkańców. Rzeczywiście, ludzie potrzebują gdzie pójść z dziećmi po kościele, gdzie byłoby sucho, ciepło, jasno i przyjemnie, nie byłoby żebraków, biedaków i pijaków. No to w całej Polsce wzdłuż i wszerz rosną wspaniałe galerie handlowe z palmami i wodotryskami, do których walą tłumy, szczególnie w soboty i niedziele. I tak dalej, przykłady można mnożyć: grodzone osiedla? (Trzeba być na własnym i odgrodzić się od hołoty). Zatłoczone ulice? (Przecież każdy może jeździć, no i spełniać podstawowe problemy życiowe, nie mieszając się z hołotą, nie marznąc, czekając na przystanku oraz – co jest moim ulubionym argumentem – nie wąchając czyjegoś… braku higieny). Brak miejsc parkingowych? (Spisek mieszkańców okolicznych wsi). Fatalna opieka zdrowotna, zły system edukacji? (Wina wszystkich, tylko nie nasza). A poczytajcie sobie na forach w Internecie, gdzie zasadniczą rolę odgrywa vox populi: kto temu winny? Przecież wiadomo, że za wszystko trzeba zapłacić. To proste: nie zarabiasz, to się nie skarż, że zły lekarz, kiepskie przedszkole. Chcesz dobrych usług? Płać.  

Owocem takiego myślenia jest również przekonanie, że na instytucjach kultury da się zaoszczędzić, a co więcej, mogą one zarabiać na siebie. Że kuratorzy i artyści to roszczeniowcy. Wiadomo przecież, że są dawcami usług. Chcesz mieć dobrą płacę? To rób tak, żeby tłumy waliły na twoją wystawę, a nie płacz i żeruj na pieniądzach podatnika, ty darmozjadzie.

Na tym zresztą nie koniec. Jak słusznie wskazała Agnieszka Graff, w Polsce zdarzył się przedziwny alians pomiędzy NGOsami a organami publicznej władzy. Zamiast budować społeczeństwo obywatelskie ze wszystkimi jego niuansami, NGOsy zaczęły wypełniać luki w działalności publicznej, zastępując instytucje kultury działające w interesie podatnika.

W tej chwili mamy do czynienia z rosnącą (jak się obawiam) falą myślenia "rynkowego" w kulturze, sprzyja temu tzw. kryzys finansowy, jakiemu obecnie stawiamy czoła. Konkurs na operatora Trafostacji w Szczecinie, którą wygrała nikomu nie znana firma, stworzona ad hoc przed konkursem, dobiegające stąd i zowąd głosy o "zachęcaniu" kuratorów do przejścia na kontrakty, a teraz sprawa przerwania w trakcie trwania konkursu na dyrektora w Galerii Arsenał w Poznaniu, świadczą o niebezpiecznym trendzie.

Funkcjonowanie publicznych instytucji kultury wraz z ich zespołami donaga się bez wątpienia reform. Jak słusznie wskazał Mikołaj Iwański, niefortunna dla nich była ustawa o samorządzie lokalnym, i przeniesienie władzy w zakresie prowadzenia instytucji kultury na poziom lokalny. To są być może choroby wieku dziecięcego, to traktowanie instytucji kultury jako synekury (o ile instytucje tego dotrwają).

Tak zatem dominującą wizją jest kultura sprywatyzowana. Nie każdy rodzaj kultury nadaje się jednak do prywatyzacji. Już tutaj nie wspominam nawet o podstawowych powinnościach władzy, reprezentującej różne grupy obywateli, nie mówię o potrzebie dobrej edukacji czy miejsc prawdziwie publicznych. Mówię o tym, że jeśli publiczne galerie zostaną sprywatyzowane, to będą wyłącznie zależały od dotacji na projekt - i wtedy zatracą swój charakter.

Dobro publiczne i dobro wspólne - najwyższy czas przypomnieć sobie ich znaczenie, żeby starczyło w naszych miejscach zamieszkania miejsca dla wszystkich. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz