24.3.10

Czarny Łabędź



Pozwolę sobie na tekst odrobinę bardziej osobisty. Ślad chwilowego nastroju.

Zgodnie z przekonaniami, do jakich doszłam po długich latach praktyki i bojów jako krytyk (nawet jeśli niedostrzeżonych, bo najczęściej bojów wewnętrznych), po publikacji iluś tam manifestów, ukrytych w innych tekstach, schowanych w wywiadach lub poutykanych na stronach internetowych, nieodmiennie sądzę, że krytyka dzisiaj albo przybiera formę wypowiedzi podszytej autobiografią, albo w ogóle jej nie ma. Czuję się zatem uprawniona, żeby napisać jeszcze bardziej od siebie niż zwykle. Jeszcze bardziej, to znaczy – o tym, że na wiosnę dopadła mnie melancholia. Nadchodzi niemoc twórcza, i stan, że mam z 10 tekstów pozaczynanych, ileś tam planów, ileś tam całkiem w innych warunkach ekscytujących pomysłów, a tu nic – nic nie rusza do przodu, po prostu leżałabym tylko i gapiła się w sufit i słuchała jak pierwszy wiosenny deszcz uderza kroplami o szyby, sąsiedzi wrzeszczą na siebie za ścianą, a dziecko bawi się w pokoju obok. W takim stanie ducha mózg przykleja się do jednego utworu i nie chce innych. Z dzisiejszym stanem ducha najlepiej zgadza się Black Swan Thoma Yorke’a. Sącząca się melodia koi i wprowadza w lekki, prawie niezauważalny trans, kiedy nawet nieuchronne zdaje się łatwe do zaakceptowania, i utwierdza w przekonaniu, że melancholię można przeżywać na sposób estetyczny. Melancholia to stan estetyczny? (Co za bezceremonialne pytanie! – powiedzą dogmatycy) Ktoś inny śpiewa za ciebie i nagle okazuje się, że płacz może być piękny. Niepozorny, powstrzymywany płacz. Nic po szlochu – same łzy.

Niełatwo znaleźć czarnego łabędzia w naturze. To niezmiernie rzadki i piękny ptak. Jego czerń to jednocześnie kolor melancholii, czarny łabędź jest wysłannikiem paraliżującego smutku, czarnego słońca, którego matowy blask lśni w jego piórach. Czarne słońce nie świeci i nie daje ciepła, nie ujawnia rzeczy, nie ożywia. Według mitologii łabędź śpiewa tylko przed śmiercią – i śpiewa przepięknie. Łabędzi śpiew opiewa byt melancholiczny. Kończy takie frustrujące życia, które polegają na zaniemówieniu, wstrzymaniu sił życiowych, by przemówić dopiero przed końcem. Pamiętam, jakiś złośliwiec napisał, że Thom Yorke zawsze opiewa zdechłego chomika, jednak w tej złośliwości trafił w sedno. Melancholia przenika jak mżawka, jest codziennym, monotonnym płynięciem czasu. Rzeczywiście, nie skupia się ona na wielkich rzeczach, a na indywidualnej niemocy. Jednak śpiew Yorke'a, delikatny i przejmujący, stanowi wyraz melancholii i jej przezwyciężenie.

Melancholia lidera Radiohead, nie ujmując jej nic ze znamion indywidualności, wpisuje się moim zdaniem w to, co Anda Rottenberg nazwała postindustrial sorrow, i o czym zrobiła wystawę w roku 2000 w Niemczech (w tym wypadku zresztą tytuł zdaje się być chyba bardziej nośny od zawartości ekspozycji, mówi więcej, przeczuciem sięga głębiej). Ale Radiohead lokują się w głównym nurcie nastrojów smutku niewiadomego pochodzenia, który wydaje się wynikać po prostu z ponowoczesnej cywilizacji. Postindustrialna melancholia oksfordzkiej grupy rozkłada się na sample i w pełni rozkwita na laptopach. Melancholia połamanych melodii. Jakżeby inaczej, odmienia się przez poczucie bycia nieprzystosowanym, odczuwającym inaczej niż wszyscy. Coś w rodzaju: „Ja-odmieniec. Zagubiony wśród betonowych ścian i asfaltowej ziemi.” Jednak ten odmieniec ma szansę wykrzyczeć swoją frustrację tłumom, które jak się okazuje, składają się z takich samych odmieńców, dziwaków i samotników, jednostkowych okazów, po prostu wyjątkowych czarnych łabędzi, które ukazują swoje piękno jeśli poświęcić im trochę uwagi, Czy w Japonii, czy w Australii, wszyscy twierdzą, że Yorke śpiewa właśnie o nich.

Łabędzi śpiew, czyli śpiew, którym łabędź ogłasza własną śmierć. Tak można określić śpiew Yorke’a. Bo on sam i Radiohead też śpiewają w pewnym sensie o śmierci, opiewają ją, krążą wokół niej. Piękne dźwięki emitowane ze środka zgładzonego świata, w którym czarny łabędź staje się marzeniem o złotym wieku.

Thom Yorke: Bycie „gwiazdą rocka" wymaga super pewności siebie. Ja takiej nigdy nie miałem. Jest zbyt niepewny siebie, by być gwiazdorem. Czy to nie jest właśnie program bycia krytykiem?  Pani Melancholia równa się Pani Niepewność. Taki model bycia w świecie szalenie mi odpowiada. Owocuje według mnie krytykiem idealnym. Antygwiazdorstwo i antykrytyka. Jak dalece można być niepewnym siebie, by stracić możliwość bycia krytykiem? Nie da się być zbyt niepewnym siebie. Właśnie szczepionka z niepewności powoduje, że ma się prawo pisać o innych i oceniać ich pracę. Nie pewność, że ja jestem pępkiem świata, lecz raczej pewność, że nim nie jestem i mogę jedynie proponować pewne rozpoznania. Krytyk dobry, to taki, który wyrokuje, ale ma wątpliwości, czy to on właśnie powinien wyrokować (kto mu dał to prawo). Jednocześnie został uczulony na błąd, lapsus, niekonsekwencję. Z łatwością w gruncie rzeczy dopuszcza zdanie innych. Został uodporniony bowiem szczepionką melancholii i niepewności. Dlatego nie uważa (jakże mu mogłoby to w ogóle przyjść do głowy!), że zjadł wszystkie rozumy i jest prawodawcą.

...

I tak już jest. Piosenka się skończyła. Melancholia ulotniła się. (Na chwilę.)


Traf chciał, że znalazłam właśnie w sieci zdjęcie 3-letniego Raymonda Roussela na łabędziu.


A oto Black Swan na You Tube

1 komentarz:

  1. dzięki za tego Raymonda Roussela, on jest dla mnie takim czarnym łabędziem

    OdpowiedzUsuń