16.10.09

Dość mizerne pokłosie Kongresu - cd.

W „Obiegowym” podsumowaniu Kongresu Kultury Polskiej pojawiło się mnóstwo głosów, jakby „Obieg” czuł, że zdarzyło się jednak coś ważnego, na czym go zabrakło, więc zapragnął jakoś zrekompensować tę nieobecność. Nie zmienia to faktu, że nie tylko moim zdaniem, nasze środowisko po raz kolejny zaprezentowało się jako nie mające poczucia wspólnego interesu i potrzeby zmian, bez wizji, siły i woli tych odnowy i – generalnie – dało plamę. Jednocześnie, z tego tkwienia w polu własnych indywidualnych interesów, wizji i obsesji wyłamało się pod-środowisko handlujące sztuką. Tutaj interes jest na tyle ważny, że spaja.

Pojawiły się ważne moim zdaniem głosy Artura Tajbera, Janka Sowy i głos Artura Żmijewskiego.

U Janka Sowy pojawiają się rozważania na temat tego, jak nie pozostając w głównym obiegu, pozostać zauważonym i ważnym. Jak wyrażać siebie, własne poglądy i potrzeby być słyszanym. Jak by tego nie ujmować, zawsze jednak chodzi tutaj o władzę. (czy to jest zresztą wstydliwe?) Kto jest górą, kto jest modniejszy, kto jest bardziej poważany, najważniejsze z tego - kto jest najardziej wpływowy, wreszcie: kto ma ma większą władzę symboliczną. To są wciąż aktualne pytania na polskiej scenie. Czy ci, co byli na Kongresie, czy ci, co mu się przeciwstawili, czy może ci, co w swoim mniemaniu zrobili wydarzenie równoległe? Wydaje mi się, że najbardziej „anty” są po prostu ci, co mieli i mają Kongres w nosie i po prostu ciągle robili, to, co jest ich głównym zajęciem. Ci, którzy są np. w „Obiegu” niewidzialni i niesłyszalni. Jednocześnie ci sami są najmniej słyszani i wpływowi.

Ja sama nie mam na swoim koncie konsekwentnych, płomiennych uzasadnień nieobecności na KPP. Na Kongresie nie byłam, gdyż działają na mnie odstraszająco wielkie polityczne i celebryckie spędy, z drugiej jednak strony, gdyby ktoś mnie zaprosił, to pewnie bym się pojawiła i jeszcze przygotowała. Jednak starać się na własną rękę o akredytację, zapisy, dostanie wejściówki, powiem szczerze, po prostu po pierwsze mi się nie chciało, po drugie, te wszystkie zasieki uznałam za jasne pokazanie figi z makiem szeregowym wyrobnikom kultury, jakim jestem od lat. Mam wrażenie, że utrudnienie wstępu na Kongres, który wcale nie był otwarty, był rodzajem niezbyt subtelnego wskazania przez absolwentów zarządzania kulturą UJ (pracującym w Krakowskim Biurze Festiwalowym, organizującym ów spęd) hierarchii politycznej ważności. Większość pracowników krakowskich instytucji kulturalnych zbojkotowała KPP z powodów podobnych do moich. Niebylejacy ludzie, mówiąc szczerze… A organizator miał przynajmniej mniej kaw do zafundowania.

*

Chcę jeszcze wspomnieć o tekście Żmijewskiego, bo przeczytałam w nim o czymś, co wydało mi się godne rozważenia i wyjaśnienia. Otóż, wyraz znalazł tam rozdźwięk i po prostu konflikt interesów pomiędzy artystami a kuratorami.


Otóż Żmijewski upomina się o honoraria przynależne artystom, a notorycznie niepłacone przez polskie galerie publiczne. Dobrze, szkoda tylko, że tak znana i opiniotwórcza obecnie postać zapomina o zaniedbywaniu innych pracowników sztuki, np. kuratorów czy krytyków, którym też się nie płaci lub płaci sumy, które są kpiną z ich pracy. Niejednokrotnie o tym pisałam. Z tego jednak, co napisał dalej, wynika dość stereotypowa wizja, że krytycy czy kuratorzy się są właściwie potrzebni.

Żmijewski wspomina bowiem o rzeczy, co do której mam mieszane uczucia. Otóż pisze o tym, że prace artystów współczesnych są wykorzystywane do wystaw tematycznych. I że kuratorzy i krytycy rosną w siłę, bo tworzą coraz więcej tego typu wystaw. Wystawy tematyczne zaś w domyśle nie są dobre, bo kurator za bardzo daje w nich upust swojej wyobraźni i nie szanuje dzieł, które wprowadza w wymyślony przez siebie kontekst. Artur Żmijewski kończy stwierdzeniem, że nieraz był zaskakiwany tym, o jak wielu rzeczach może mówić jego film w przeróżnych wystawach. Ja jednak mam wątpliwości – czy to źle? Dzieło przecież nie ma jednego ustalonego znaczenia. Ja wiem, że nie o to chodzi. Że chodzi o to, żeby nie narzucać na siłę. Żeby nie wkładać dzieła w kontekst dowolny. Trudno jednak zdecydować tak naprawdę który kontekst interpretacyjny jest już jednak przesadą. I wiem, że sam artyści wręcz czekają na „zadanie” im tematu. Wielu lubi pracować właśnie w ten sposób – mając konkretne zaproszenie do udziału w wystawie. Nie ukrywajmy zresztą, ale współczesne realizacje są wybitnie „kontekstowe”, są konstruowane tak, by poruszać bogactwo warstw interpretacyjnych. I doprawdy, nie robi się wystaw, które są celebracją jakiegoś dzieła dla niego samego. Zawsze ważny jest temat.

Dla mnie samej oglądanie wystaw tematycznych bywa niezłą przygodą intelektualną i może wręcz pokazywać nowe strony znanych dzieł sztuki. Są oczywiście także złe wystawy tematyczne, robione z ustaloną listą artystów, z pracami dobieranymi wedle zasady „widzu domyśl się sam” (zresztą nadmierne wyjaśnianie też zabija wystawy), a także nadmiernie zintelektualizowane.

Jak zwykle ważne jest wyważenie sądów, a nie przesada. Ta ostatnia jednak jest wyrazista i medialna. Nie ma ryzyka, że jak napiszesz coiś i wyrazisz wątrpliwości, to potem ktoś Cię zaczepi i powie: "ale o co ci chodzi? Bo nie zrozumiałem".

1 komentarz:

  1. "po prostu ciągle robili, to, co jest ich głównym zajęciem. Ci, którzy są np. w „Obiegu” niewidzialni i niesłyszalni. Jednocześnie ci sami są najmniej słyszani i wpływowi."
    co słychać - to zawsze jest tak ,zależy gdzie ucho przyłożyć .. i co chce się słyszeć

    OdpowiedzUsuń